TURCJA-RUMUNIA 2003
W tym roku po długich konsultacjach nasz wybór padł na Turcję.
Co prawda wszyscy znajomi przestrzegali nas przed jazda przez Rumunię i Bułgarię.
Jednak okazało się, że te kraje są może nie całkowicie, ale bezpieczne.
Wystarczy się trzymać
głównych dróg i nie oddalać od cywilizacji.
Niestety jak to zawsze bywa przy takich wyjazdach, nie wyruszylismy wszyscy razem
na tą wycieczkę.
Paweł z Piotrkiem i Marylką wyjechali tydzień wcześniej niż ja, plan był taki
aby spotkać się w Turcji a później pomału wracać do kraju. Jak się okazało Turcja
okazała się krajem dalekim od tego co o niej czytałem.
Wysokie ceny oraz krętactwo tej narodowości, oraz wszechstronny brud powoduje,
iż pobyt w Turcji trwał zaledwie 2 dni.
Nasze spotkanie wiec następiło na granicy Rumuńsko-Bułgarskiej w małej wiosce Vema Veche.
Ale czas zacząć wszystko od początku.

Z domu wyjeżdżamy w czwartek rano, pogoda pochmurna, ale na szczęście pada dopiero przed
Zakopanem. Nie ryzykując jazdy dalej nocujemy w Białym Dunajcu za 20zł od głowy.
Po drodze wyprzedzam na podwójnej ciągłej i zatrzymuje mnie Policja, instruuje mnie iż
to niebezpieczne miejsce, ale w nagrodę za to że się zatrzymałem nie dostanę mandatu i mogę jechać dalej.
Raniutko pakujemy tobołki i jedziemy dalej, krótki przystanek w Zakopanem ,
aby wymienić walutę i mijamy przejście w Łysej Polanie.
Troszkę się przeliczyłem z przejazdem przez Słowacje,
nie uwzględniłem że będziemy jechać trasą gdzie będzie spora liczba serpentynek,
wiec przejazd zajmuje nam troszkę sporo czasu.
Na Węgry wjeżdżamy po południu, jest piątek okazuje się, że strasznie dużo Węgrów
jeździ na weekend do Rumunii. Normalnie szok, trasa totalnie zawalona autami,
a w dodatku straszne koleiny.
I znowu rozczarowanie. Droga jak w Polsce, tylko w Słowacji można sobie pojeździć
komfortowo motocyklem.
Na Węgrzech robimy sobie dłuższy odpoczynek ok. 1 godziny, jest straszny upał.
Na granicy Węgiersko Rumuńskiej meldujemy się wieczorem.
Poznajemy tu Węgra na Suzuki Intruder który z synem na Hondzie CB900 i żona w raz z
córka w Mercedesie Smart, również wyjeżdżają do znajomej w Rumunii.
Po dłuższej rozmowie(długa kolejka na granicy ok. 1 godz. czekania),
jedziemy z nimi i spędzamy nocleg w Beius. Gdzie przy piwku rozmawiamy do późna.
Jak się później okazuje jest to jedyny nocleg, który spędzamy w namiocie.

Rano po porannej toalecie i kawie jedziemy dalej, nasi znajomi odprowadzają nas całą rodziną na rogatki miasta
i jedziemy przez Rumunię. Wczorajszego dnia jechaliśmy nocą wiec za wiele nie było widać.
Pierwsze wrażenia są takie, że za bogato to tu nie jest, wioski strasznie rozwleczone, każdy ma krowę chyba, a co niektórzy osiołka.
Krowy prowadza po drodze i asfalt zamiast czarny jest zielonkawy a do tego towarzyszy mu odpowiedni aromat.
Teraz też dopiero widzę jak wygląda i z czego zrobiony jest asfalt, to dlatego wczoraj wydawało mi się, że mi padło łożysko w przednim kole.
Nawierzchnia w większości zrobiona jest z kamieni, o sred. 1cm wysypanych na lepik. Straszny huk jak się po tym jedzie.
Poza tym przy drodze biega strasznie dużo zwierzyny i bydła, chyba u nich to w modzie i jak ktoś ma jakieś zwierze to chyba chce pokazać
sąsiadce że ma i trzyma wszystko przed posesja a drogą główną.
Rumunia to kraj gdzie można spotkać dzikie konie, które często wchodzą na drogę i nie chcą z niej zejść. Dzięki czemu nieraz można
zauważyć jakiegoś w rowie. Strasznie spada nam średnia przejazdu,
gdyż nasza trasa wiedzie przez rejon gdzie kończy się jedna wioska a zaczyna następna, nie chcę przeginać wiec jadę
prawie przepisowo :).
Wieczorem jesteśmy w Bukareszcie, tutaj znajdujemy hotel gdzie pani w recepcji proponuje nam nocleg na lewo
(musimy się wynieść do 7 rano ) za 50 EURO. Najdroższy nasz nocleg, ale za to pokój dwójeczka i nawet z klimą. Rano troszkę przegieliśmy,
bo wyszliśmy wprawdzie z hotelu o 7 , ale naszego czasu ?,ale o zmianie czasu dowiedzieliśmy się dopiero później. Tutaj, po krótkiej wymianie smsów
z Rodakami uzgadniamy że spotkamy się nad morzem na gramicy Rumuńsko-Bułgarskiej.
Rano wyjeżdżamy z Bukaresztu, oznaczenia tragiczne wiec wjeżdżamy na obwodnice.
Obwodnica to powinienem napisać w cudzysłowie, coś śmiesznego zwyczajna wąska dziurawa droga w koło miasta, gdzie w dodatku,
co kawałek trzeba się zatrzymać bo pierwszeństwo maja drogi wylotowe z miasta.
Jedziemy drogą do miejscowości Konstanta, droga całkiem fajna troszkę mi nie pasuje, bo strasznie mały ruch,
a w dodatku na mapie zaznaczone, że gdzieś tu ma być autostrada.
Jak się później okazało autostrada jest w planach ?, ale to jeszcze jest nic,
gdyż największy szok przezywam gdy moja droga się kończy w …… Dunaju. Później jakiś tubylec oznajmił,
że trzeba przepłynąć promem który przypłynie za trochę. Cena biletu ok. 4 zł.
Gdy jesteśmy już na drugim brzegu zatrzymuje nas policja, to pierwszy kontakt z władzami.
Jak się okazało strasznie zaciekawieni byli motocyklem, nie mogli pojąć po co z przodu
są aż dwie tarcze hamulcowe. Po drugiej stronie droga już mniej ciekawa,
dużo bruku ale za to ładne winogrona. Po południu jesteśmy już nad morzem,
tutaj to już zupełnie inna Rumunia.
Bardzo ładne budynki i samochody z górnej półki, dojeżdżamy w umówione miejsce na
spotkanie z Piotrkiem i Pawłem. Jesteśmy wcześniej od nich, tam gdzie jesteśmy można
dojechać do samej plaży, więc parkujemy i znów mały szok co druga osoba nago a to normalna plaża.
Po godzinie oglądania wdzięków , rdzennych mieszkanek Rumunii zjawia się ekipa.
Nie muszę chyba pisać że nie widzieliśmy się długo i najpierw musieliśmy się nagadać.
W Veme Vecie śpimy za 18 euro w 3 osobowym pokoju z osobnym wejściem i łazienką w świeżo
postawionym budynku, jest czysto. Tutaj spędzamy 3 dni, robiąc krótkie wypady po okolicy.
Nawet wybieram się z Moniką do Bułgarii, mamy tylko 3 km do granicy. Ale czekając w kolejce ok.
godziny zmienia się pogoda i zaczyna padać. Pada decyzja aby wracać.
Tutaj spotykamy człowieka z Polski który wraca z wczasów w Bułgarii ,nic nie byłoby w tym dziwnego ale on jedzie maluchem ?.
Cały czas stoimy na granic gdyż walą pioruny i Rumuńskim celnikom wysiadły komputery .Pada więc celnik zaprasza nas do swojej budki.
Teraz spotykamy następnych Polaków w trójkę wracają z Bułgarii. Podróżują trochę koleją ,
busami ,piechotą ,noclegi pod namiotem. To dopiero musi być wycieczka.
W Vema Vecie, ciągle imprezujemy, chociaż to już w Rumunii koniec sezonu i widać że coraz
mniej ludzi.
Ceny bardzo przystępne napiszę, że wszystko jest tańsze o ok. 30 % niż u nas.
Udajemy się w drogę powrotną, nasz cel to północna Rumunia ,zmieniamy trasę i do Bukaresztu jedziemy
inna drogą tym razem przez Dunaj przejeżdżamy mostem za ok3 zł od motocykla. Troszkę jedziemy szybciej co owocuje pierwszym mandatem.
W Bukareszcie mam 72 na 50 ,oczywiście nie znamy innego języka niż polski dla pana policjanta ale to nic nie pomaga i dostajemy mandacik
kredytowy ja ok. 30 Euro oraz Paweł ok. 30 Euro.
Ale policja była spoko, bo sami powiedzieli żeby nie płacić ?.Wiec jedziemy zadowoleni dalej z nienaruszonym budżetem.
Teraz prowadzi Paweł jedziemy jeszcze szybciej, piękne krajobrazy bo jedziemy przez Karpaty. I znowu nam ktoś macha lizakiem ?.
Tym razem znowu nas nagrali na kamerę i na 50 Paweł ma 94 ja już hamując 77 a Piotrek za mną 72
To nas kosztowało w łapkę 20 EURO,” bo Rumuńska policja bardzo dobra jest dla turystow” cytuje policmajstra :).
Może teraz o sprzęcie Policji –Ford Modeno w srodku kamera na szybie i możliwości. Auto policji jechało z przeciwka
i podczas nagrania mieli wszystkie prędkości pojazdów jadących z przeciwka czyli nas .

Jadąc już troszeczkę wolniej dojeżdżamy do miejscowości Sumeria gdzie spędzamy nocleg
w Willi u pewnej Niemki 15 euro ze śniadaniem.
Raniutko wyjazd i ok. południa meldujemy się na granicy z Węgrami, straszna kolejka i upał.
Ale przychodzi jakiś celnik i chyba było mu nas szkoda bo my w skórach i puszcza nas bokiem.

Węgry mijają bardzo szybko,
jest mniejszy ruch. Staramy się jechać przepisowo, Pawłowi kończą się klocki hamulcowe ,ale bez problemu kupujemy je w salonie Suzuki.
Wjeżdżamy do Słowacji ,aż chce się jeździć po tych drogach, tu już nie obawiamy się wysokich mandatów więc odkręcamy troszkę szybciej.
Nocujemy koło Martina, znowu robimy kilka wycieczek po okolicach, chociaż nieraz dogadać się z tubylcami jest strasznie.
Robi się zimno, pogoda nas nie rozpieszcza ale powoli czas wracać do domku. Ostatni dzień
Podróży kończy się nieciekawie dla Pawła motocykla, tym razem pada mu łożysko w przednim kole koło poznania. Dalej wraca już autem a motocykl na przyczepie.
Podsumowanie:
Spalanie motocykla przy jeździe 120 km/h to 4 l ,ale przy większych dochodziło do 7 l.
Jadąc od naszego morza nad morze czarne trzeba poświęcić trzy dni.
Koszt wycieczki to 1700 zł 2 osoby-10 dni
Trasa wyniosła 6000 km
Straty
Za rok jade na Krym,jeżeli jest ktoś zainteresowany to zapraszam.
Termin to koniec sierpnia początek września,budżet do 1700 zł ,czas trwania do 2 tygodni.